Mimo wszystkich niedociągnięć "Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć" może się podobać. Widać w nim radość płynącą z zabawy z konwencją i autentyczną miłość do tego typu filmów.
Zaczyna się z przytupem. Pierwsza scena filmu to istny "Indiana Jones" na tropie zaginionej Arki. Podobnie jak u Spielberga, u Vegi źli naziści posiedli skarb o potężnej mocy, który obudził w nich najgorsze instynkty. Po lodowatym spojrzeniu Ringlego granego przez Wojciecha Mecwaldowskiego widać, że w tej historii nikt nad nikim litować się nie będzie. I faktycznie, jest brutalnie, krew tryska strumieniami, a rozpruci granatami żołnierze wyglądają mało dostojnie.
Hans Kloss wrócił na dużym ekranie, żeby zająć się jedną z najbardziej ekscytujących tajemnic drugiej wojny światowej. Czy któremukolwiek ze współczesnych badaczy udało się ustalić, co stało się z wartą niewyobrażalną fortunę Bursztynową Komnatą? Czy komukolwiek udało się to kiedykolwiek odgadnąć? To oczywiste, że dokonać tego mógł jedynie najlepszy agent polskiego kina. Kloss jako jedyny sprawiedliwy, najpierw w 1945, a potem w 1975 (film rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych), będzie ryzykował życie, by poznać prawdę. Czarne chmury nad jego głową rozganiają piękna Ingrid (Anna Szarek) i małoletnia Elsa (Marta Żmuda-Trzebiatowska).
Widzowie, których urzekł ostatnio w kinie Jason Statham w roli twardszego od głazu Danny'ego z "Elity zabójców", być może dostrzegą tę samą krzepę w Hansie Klossie Tomasza Kota. Jego bohater walczy w pojedynkę z całym nazistowskim światkiem i chyba nikogo nie zdziwię, pisząc, że spuszcza swoim wrogom ostre cięgi. Wszystko to, oczywiście, z jeszcze większym przymrużeniem oka niż u Gary'ego McKendry'ego, ale i tak można powiedzieć, że właśnie zyskaliśmy swojego Chucka Norrisa. Dotyczy to zarówno Klossa jako agenta z czasów wojny (Kot), jak i emerytowanego bohatera z lat 70. (Mikulski).
Nie bez znaczenia jest też to, że scenariusz filmu Vegi napisał Władysław Pasikowski. Rękę autora "Psów" widać w zabawnych odzywkach bohaterów, którzy w naszym rodzimym kinie rzadko brzmią na ekranie tak wiarygodnie i wywołują prawdziwy śmiech, a nie nerwową reakcję zażenowania.
Dla uczciwości – nie mogę pominąć kwestii bardzo słabych efektów specjalnych. Wszelkie wybuchy i szalejące płomienie wyglądają... dość powiedzieć: biednie, ale nawet z nimi film broni się jako pastisz kina przygodowego. I mimo wszystkich niedociągnięć "Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć" może się podobać, ponieważ widać w nim radość płynącą z zabawy z konwencją i autentyczną miłość do tego typu filmów.
Absolwentka Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończyła specjalizację edytorsko-wydawniczą. Redaktorka Filmwebu z długoletnim stażem. Aktualnie także doktorantka w Instytucie... przejdź do profilu